C-64 jako ponadczasowa inwestycja finansowa?

SUDi

Tytułem wstępu pragnę zaznaczyć, że na niniejszy felieton złożyły się przede wszystkim moje własne, luźne przemyślenia. To, czy zakup oraz kolekcjonowanie komputerów starej generacji z lat 80. sprawdzi się jako długoterminowa lokata kapitału z rosnącą wartością ponadpokoleniową, która przyniesie ostateczny zysk, oceniam przede wszystkim przez pryzmat osobistych odczuć. Będąc od ponad dwóch dekad uważnym obserwatorem szeroko rozumianego środowiska tzw. demosceny ośmiobitowych platform, skonfrontowałem scenowe spostrzeżenia z zawodowym doświadczeniem zdobytym w czasie kilkunastoletniego wykonywania profesji handlowca i samozwańczego doradcy biznesowego, kiedy to miałem okazję pobieżnie zapoznać się z tematyką inwestowania w stare czy też zabytkowe przedmioty (m.in. rozmawiając z profesjonalistą w tej dziedzinie). Jednak absolutnie nie należy traktować mojej opinii jako bezbłędnej wyroczni, gdyż wiele razy życie udowodniło, że nawet najwięksi fachowcy mogą się mylić (albo w zamierzony sposób wprowadzać w błąd grając na spadkach wartości czy wzrostach tudzież, w końcu business is business :). Jednocześnie zachęcam wszystkich chcących podyskutować na ten temat do polemiki na łamach szacownego magazynu „Hot Style”.

Aktualna sytuacja

A sama problematyka w miarę upływu wody w Wiśle, czyli starzenia się naszych ukochanych maszynek (jak też nieubłaganie i nas samych), zdaje się przybierać na atrakcyjności, gdyż sporo osób udzielających się na demoscenie czy w środowiskach okołoscenowych coraz częściej łączy przyjemne hobby z chęcią dodatkowego zarobku w przyszłości. Zjawisko to nasiliło się zwłaszcza w ostatnich latach, gdy wraz ze spadkiem ilości dostępnych w obiegu sprawnych kompletów czy pojedynczych sztuk starych komputerów obserwujemy jednocześnie wzrost cen tychże na portalach aukcyjnych i serwisach ogłoszeniowych. Sama ośmiobitowa (a co najmniej komodorowska) scena także przeszła jakiś czas temu swoistą ewolucję – nastąpił wyraźnie zauważalny odpływ ludzi udzielających się aktywnie w tworzeniu stricte produkcji scenowych (czyli koderów, grafików, muzyków) przy jednoczesnym napływie coraz większego grona osób skupiających się głównie na kolekcjonowaniu starych maszynek, ich naprawianiu czy wizualno-sprzętowym przerabianiu. Dawni harware-guru, którzy słynęli na scenie z projektowania różnego rodzaju dopalaczy czy innych rozszerzeń do naszych poczciwych, ale przestarzałych już komputerów, zostali zastąpieni przez (często) domorosłych elektroników i miłośników naprawiania uszkodzonego sprzętu za pomocą lutownicy. Widoczny jest gołym okiem także gwałtowny rozwój trendu popularności na przedmioty retro, co zaowocowało szeregiem cyklicznych imprez tematycznych (boom nastąpił także w Polsce), wysypem sklepów z używanym retro sprzętem, wręcz masową produkcją wszelkich gadżetów (stylowe kalendarze, kubki, podkładki pod mysz itp.) czy powstaniem kolejnych internetowych grup dyskusyjnych dla retro-społeczności. Jak widać - „wolna ręka rynku” działa zgodnie z tezą ekonomiczną mówiącą, że jeśli jest popyt, to będzie i podaż. No właśnie, tylko jak długo?...

Czarne chmury

Głównym zagrożeniem, które tak naprawdę już od bardzo długiego czasu towarzyszy zjawisku tzw. demosceny, a które coraz częściej negatywnie wpływa na losy tej społeczności, jest zbytnia hermetyczność środowiska. Na przestrzeni ostatnich 20 lat, w wyniku technologicznego wyparcia z ogólnego użytku naszych ukochanych modeli komputerów przez nowocześniejsze maszyny, liczebność społeczności skurczyła się znacząco. Obecnie, jak już wspominałem, na skutek bogacenia się ogółu społeczeństwa w Polsce, ale i większych możliwości technologiczno-logistycznych, a przede wszystkim na skutek niesamowitej mocy nostalgii za minionym wiekiem młodzieńczym (która jak wiemy z autopsji dotyka praktycznie każdego dorosłego w różnych formach, dobrym przykładem jest częściowo niezrozumiały przez najmłodsze generacje sentyment ich rodziców oraz starszego rodzeństwa za raczej niesławnym przecież okresem w dziejach Polski, jakim był PRL), część osób wróciła z rozrzewnieniem do swojej ulubionej maszynki z beztroskich lat dziecięcych. Tęsknota za pierwszym komputerem, który przyniósł nam w dzieciństwie tyle radości, spowodowała, że niejeden z latarką w ręku wgramolił się na strych czy do piwnicy, żeby odgrzebać swoje dawne cacko z kurzu zapomnienia. Inni znów sięgnęli głębiej do swych kieszeni chcąc wykupić choćby na chwilę swój „powrót do przeszłości” i znów z łezką w oku pokręcić śrubokrętem w magnetofonie czy posłuchać dźwięków czytanej dyskietki w mocno przerośniętej, jak na dzisiejsze standarty miniaturyzacji, stacji dysków. Zawsze w ostateczności można też odpalić emulator na PC czy komórce i w drodze do pracy autobusem popykać - w wywołujący kiedyś rumieńce na twarzy - Strip Poker. ;)

Ale wracając do głównej tezy, warto zadać kilka pytań - czy jest widoczny w całej tej fali zainteresowania na retro komputery także znaczący napływ osób, które wcześniej nie miały nic wspólnego z kulturą demosceny, nie doświadczyły w przeszłości większego kontaktu z C-64, Atari czy ZX Spectrum tudzież nie byli tak emocjonalnie związani ze swoim dawnym komputerem, żeby dzisiaj zafundowali sobie sentymentalną (i coraz częściej kosztowną) podróż do lat ubiegłych? Czy tworzą wystarczająco dużą grupę zainteresowanych, aby można było mówić, że rynek komputerowego sprzętu retro z lat 80. swoją popularnością wykroczył poza ściśle określone środowisko?

Niestety, ze sporą pewnością można stwierdzić, że NIE. Nic takiego nie nastąpiło. Wszystko nadal kręci się w stosunkowo hermetycznym gronie weteranów i starych wyjadaczy, a newcomerów zasilających szeregi posiadaczy i kolekcjonerów takich komputerów przybyło niewielu i raczej nie zanosi się, żeby w najbliższej przyszłości miało się to wyraźnie zmienić. Ogólna popularność „ośmiu bitów” (warto przy okazji odnotować takie fenomeny, jak np. wykorzystanie we współczesnym przemyśle muzycznym dźwięków przypominających te z C-64 – ach ten wspaniały SID!) i zainteresowanie nimi gawiedzi z zewnątrz najprawdopodobniej osiągnęły już maksymalny możliwy pułap.

Konkluzja

W mojej opinii, na podstawie wyżej wymienionych kilku czynników, zjawisko zajawki na retro sprzęt komputerowy już nie nabierze na większej sile. Ponadto nadal jest ono zbyt rozdrobnione (na konsole, komputery osobiste, 8-bit, 16-bit, konkretne marki, modele itd.) i zbyt mało interesujące (z różnych innych względów, o kilku przyziemnych piszę jeszcze na samym końcu felietonu), aby wypromować nasze ulubione komputery 8-bitowe jako godna finansowo inwestycja ponadczasowa dla osób, które szukają głównie zyskownego sposobu ulokowania kapitału. Po odejściu w zaświaty generacji, które aktualnie tworzą środowisko sceny, sam rynek kolekcjonerski mocno skurczy się, a wartość finansowa kolekcjonowanych sprzętów mocno spadnie, wraz z zanikaniem popytu. Przewiduję, że pierwsze tego oznaki będzie można zauważyć już za jakieś 10 lat, a docelowo za około 20, maksymalnie 30 lat, wraz z zupełnym zestarzeniem się obecnych kolekcjonerów.

Dlatego moja rada brzmi następująco - chcesz przekazać dzieciom bogatą kolekcję starych Commodore, nawet nie tyle z powodu sentymentu (no dobra, nie oszukujmy się :), co z myślą, że po prostu jest to dobra inwestycja finansowa? - DON’T DO IT. Polecam ją sprzedać w stosunkowo niedługim horyzoncie czasowym – za powiedzmy 5-10 lat. Jeśli posiadacie kolekcję sprzętu kupionego jakiś dłuższy czas temu, możecie na tym naprawdę dobrze zarobić (oczywiście wszystko zależy od stanu wizualno-mechanicznego, wyjątkowości modelu, kompletności zestawu itp. - ale tego prawdziwym kolekcjonerom tłumaczyć nie trzeba). Jeżeli jednak przeoczycie odpowiedni moment, jej wartość skurczy się gwałtownie wraz z waszą skórą na ciele.

Po pierwsze. Odrzuć sentymenty!

Uwaga, to może zaboleć! Szczególnie każdego, kto żywi wyjątkowo dużo uczuć do swojej kolekcji starych sprzętów. W szeroko rozumianym biznesie czy handlu jednak nie ma miejsca na przywiązanie do sprzedawanego towaru. Jeżeli odrzuci się na wstępie pewne rozterki sercowe, naprawdę może to ułatwić sprawę - pomóc sprzedać kolekcję w miarę szybko i w rozsądnej cenie. No i będzie mniej bolało samo rozstanie. Warto pamiętać, że sentyment to broń o dwóch końcach. W przypadku sprzedającego - wiedza o nostalgicznym podejściu kupującego do transakcji może przynieść dodatkowy zysk, i na odwrót –zbytnie przecenianie wartości sprzedawanych przedmiotów z tego powodu może zniweczyć realizację dobrego interesu, być może nawet interesu życia. Krótko mówiąc – sentyment nie pozwala nam czasem na trzeźwe spojrzenie na istotne sprawy.

Po drugie. Stary komputer? Wolę stare wino!

Powiedzmy sobie szczerze – to, co nam wydaje się piękne i wyjątkowe, nie musi robić takiego samego wrażenia na kimś innym. O ile widok naszego nieskazitelnie czystego, ukochanego Komandorka, wesoło mrugającego kursorem z ekranu równie starego monitora, przyprawia nas o zawrót głowy i powoduje wręcz motylki w brzuchu, dla kogoś innego może być tylko, za przeproszeniem, ładną wielką kupą przeterminowanego złomu. Znamy to zresztą z reakcji innych ludzi spoza tego środowiska, którym pochwaliliśmy się kiedyś naszym hobby – „Ooo, spoko komputer, jaki duży!” Każdy co prawda przytaknie, że to fajna zajawka, ale ten temat nie zainteresuje „przeciętnego” człowieka na dłużej niż chwilę. Nawet jak pokażemy jakąś grę, wszak dziś to mają wszyscy na swoich komórkach. Na pytanie, czy warto inwestować w takie coś, zapewne usłyszymy: „Eeeee, nie. Zabytkowe auto to rozumiem!”. To jest logiczne – stylowy obraz, butelka dobrego wina z rzadkiego rocznika, zabytkowe auto – to coś zupełnie innego niż stary komputer. Podczas gdy ta butelka i to wino, czy karoseria tego auta, była często wynikiem kunsztownej roboty ręcznej rzemieślnika, co nadaje przedmiotu dodatkowy urok, taka obudowa komputera to zaledwie masowy produkt tłoczenia kawałka plastiku w fabryce! Poza tym auto czy motocykl to uniwersalny symbol wolności - Route 66, twardzi faceci i te sprawy. Albo weźmy na przykład taki order wojenny – „Koleś ryzykował k**wa swoim życiem w okopach! I taki komputer z klawiaturą wielkości dupy mojej babci ma mieć teraz większą wartość?” Nie pomoże tłumaczenie, że to niebywały okaz myśli technologicznej, wręcz cud normalnie. Owszem, komputery zrewolucjonizowały świat oraz nasze codzienne życie – ale co tu ukrywać – jednokolorowe plastikowe urządzenie nie ma takiego wdzięku jak obraz. Nie niesie tego pewnego ładunku ekscytacji czy uniwersalnej tajemniczości - tym bardziej ważne atuty w obecnym świecie kosmicznych technologii, w którym komputer stał się już totalną powszechnością i w którym pomału każdy może sobie wydrukować dowolny przedmiot na drukarce 3D. Pod tym względem wiekowy sprzęt 8-bitowy nie powtórzy wielkiego powrotu popularności, jakiego doświadczają fani starych płyt winylowych. Bo muzyka jest uniwersalna, dotyczy każdego. Ponadto każdy nowy dzień przenosi kolejny przedmiot do retro lamusa, więc konkurencja w wyborze „tego czegoś” jako inwestycji rośnie.

Podsumowując – uważam, że ponadczasową, ponadpokoleniową wartość finansową zachowają głównie uniwersalne przedmioty. Komputery z lat 80. nie niosą aż takiego ładunku atrakcyjności powszechnej, aby stać się dobrą lokatą inwestycyjną. Mimo, iż sam mocno czuję zajawkę na retro sprzęty 8-bitowe i mam w sobie żyłkę kolekcjonera (rodzinna kwestia), to pod kątem przyszłego profitu raczej nie zdecydowałbym się na lokowanie kapitału w kolekcję dawnych komputerów osobistych. Sensowność takiej inwestycji widzę jedynie przy bardzo rzadkich modelach, jak np. zakup oryginalnego Apple złożonego w garażu przez Jobsa i Wozniaka, wyprodukowanego w ilości zaledwie dwustu sztuk, który został sprzedany w 2013 roku na aukcji w Niemczech za sumę 671 000 $! Mooooneeeey!

SUDi